poniedziałek, 16 maja 2016

Poród

Heeeeej Wam!!

Od razu na samym początku chcę Was przeprosić, że mnie tu ostatnio tak mało, ale Rafałek zajmuje większość mojego czasu, a jak mam chwilę to odpoczywam, a wieczorami usypiam jak dziecko i budzę się na karmienia! Mam nadzieję, że nadrobię i będę pisać częściej - przynajmniej się postaram! :))




ostatnie zdjęcie z brzuszkiem - wyglądam jak kwoka :D

Dziś na widelcu będzie NASZ PORÓD ;)) zabierałam się za ten post od kilkunastu tygodni :D w końcu mi się udało! Więc do dzieła :)

Wszystko zaczęło się z 23 na 24 marca - czyli 17 dni przed planowanym terminem. Po kolei:

1:30 - obudziłam się z całym zapchanym gardłem, nie mogąc w ogóle złapać oddechu, Michal jak usłyszał jak "charczę" i zaczynam się dusić, wyskoczył jednym susem z łóżka, rzucił mi miskę - bo nie wiedział czy nie będę wymiotować, pootwierał wszystkie okna, stanęłam przy otwartym balkonie i po jakichś 10-15 minutach przeszło i naszła mi zgaga - nalał mi szklankę mleka, położyliśmy się, ale nie mogłam usnąć...

2:00 - poczułam w sobie chrupnięcie, pęknięcie - coś na styl łamania chrząstki lub kostki przy mięsie - lekko spanikowałam i zaczęłam szturchać Michała "Śpisz, Śpisz? Chyba pękł mi pęcherz!!" Wstałam i mówię "odeszły mi wody!", a Michu "Wszystki?" - zaczęliśmy się śmiać, bo obiecał mi że tak powie jak się wszystko zacznie :D (fragment z filmu, ale nie pamiętam jaki miał tytuł coś z Sylwestrem :P) - Michał szybko pomogł mi dojść do łazienki, stanęłam pod prysznicem, zadzwonił po pogotowie, latał po mieszkaniu jak szalony pakując wszystkie rzeczy do końca, dzwoniąc do wszystkich najbliższych, że się zaczęło - ale nikt nie odbierał - tylko moja mama jedyna! Skurcze co 5-10 minut i trwały jakieś 30-40sekund.

ok. 2:20-2:25 - przyjechało pogotowie, zadawali mi standardowe pytania:
czy odeszły wody, czy mam skurcze, co ile i ile trwają, o której odeszły wody, do którego szpitala jedziemy... Kazali mi się ubrać i zabrać ze sobą dokumenty, kartę ciąży i zjechaliśmy na dół do karetki, niestety Michał nie mógł z Nami jechać - więc zadzwonił po taksówkę i ze wszystkimi rzeczami pojechał za Nami. W karetce podczepili mnie tylko pod ciśnieniomierz, ponieważ pod KTG nie było sensu, bo po ok. 10minutach byliśmy w szpitalu.

ok. 2:30-2:35 - Szpital! Udaliśmy się na Izbę Przyjęć - czekała mnie papierologia i multum pytań, z czego jedno tak mnie wyprowadziło z równowagi, że aż mi ciśnienie skoczyło!
Położna -> Dlaczego przyjechała Pani karetką?
Ja -> To było pierwsze, co mi przyszło do głowy
Położna -> Pierwsze, co Pani przyszło do głowy, tak?
Ja -> (zagotowałam się) TAK! Pierwsze, co mi przyszło do głowy! Wie Pani, co jestem pierwszy raz w ciąży i wolałam zadzwonić po karetkę!
Położna -> Dobrze, dobrze. Proszę się nie denerwować, ja tylko pytam.

M.A.S.A.K.R.A !!!

Po wypełnieniu wszystkich dokumentów, podpisania zgody na CC, kleszczy, próżnociągu w razie komplikacji, zrobiła mi szybkie KTG, aby sprawdzić bicie serca małego, po chwili przyszła Pani Doktor - zbadała mnie ginekologicznie - rozwarcie 3cm ! Tak sobie chodziłam nie wiadomo ile czasu :o później wzięła mnie na kozetkę i pomiary główki, ciałka, wagi itd. i znów szybkie KTG. Skurcze miałam jeszcze nie regularne, do wytrzymania, przyjechała położna zabrała mnie na oddział - Michał w tym czasie zdążył przyjechać do szpitala, przebrać się w rzeczy szpitalne - to naprawdę się zaczęło! Trochę się bałam! Ale wiedziałam, że muszę dać radę - dla siebie, dla Michała, a przede wszystkim dla Niego - dla Rafałka!

ok. 3:00-3:05 - Zostałam przywieziona na piękną pojedyńczą salę porodową - nazywała się lawendowa - wszystkie dodatki były w kolorze lawendy - nawet łóżko, w łazience lawendowe świeczki, na sali obrazki z lawendami! Uspokajało! Przeprowadzono ze mną wywiad, przyszedł Michał i podłączono mnie pod KTG na 1,5 godziny - skurcze były dość mocne i powoli stawały się bardziej regularne.


ok. 4:30 - Odłączono mnie od KTG, kazano chodzić po sali - jak powiedzieli tak zrobiliśmy - piszę MY ponieważ mój Michał robił wszystko ze mną, przeżywał wszystko razem ze mną przez, co czułam się o wiele raźniej za co niezmiernie dziękuję! <3

ok. 6:00 - kazano mi skakać na piłce - skurcze były już wtedy co jakieś 5-7minut i trwały ok. 40 sekund - kołysałam się, skakałam, bujałam - Michał mnie asekurował żebym czasem nie spadła i tak dobrą godzinę... Bolało, ale dawałam radę!

7:00 - zmiana zmiany - trafiła Nam się najlepsza położna na świecie ! Złota kobieta! Pomagała najbardziej na świecie, gdyby nie Ona i jej słowa otuchy jaka to jestem silna i że dam radę - to chyba bym nie dała! Przyłożyła końcówkę od KTG, aby sprawdzić serduszko Naszego maluszka, zbadała rozwarcie - 5cm ! Przez tyle godzin tylko 2cm... tylko i aż... nie wiedziałam co myśleć, ale musiałam być twarda - zaczynało boleć coraz mocniej i mocniej - położna powiedziała, że już bardziej niż boli nie będzie bolało i tego się trzymałam. Kazała chodzić, przy skurczu stawać przy drabince i robić tzw. bocianka (przysiad) do ziemi, aby "wypchnąć" małego jak najbliżej kanału rodnego - ponieważ brzuch miałam jeszcze dość wysoko oraz oddychać tak jakbym zdmuchiwała świeczkę. Skurcz za skurczem, więc stałam przy tej drabince, na początku dawałam radę obniżyć się do podłogi, a Michał razem ze mną, asekurując mnie za plecami i schylając się oraz oddychając razem ze mną. Potem już mi było coraz ciężej skurcze stawały się coraz bardziej uciążliwe i dawałam radę tylko lekko się zgiąć, a o położeniu się mogłam sobie pomarzyć - miałam chodzić, duuużo chodzić...

9:00 - przyszła położna i powiedziała, że czas na kąpiel! Rozwarcie ok. 7cm.  Myślę sobie: "ufff w końcu się położę..." Pomogła mi wejść do wanny, pokazała Michowi jak ma postępować, gdy miałam skurcz miał mi oblewać ciepłą wodą dół brzucha i nogi, a woda maksymalnie miała sięgnąć do pępka - puścili relaksującą muzykę, położna zgasiła światło, zapaliła świeczki i zamknęła Nam drzwi - pełen chill i relaks - GDYBY TO TYLKO TAK NIE BOLAŁO! Byłam już totalnie zmęczona i lekko drzemałam w tej wannie - choć na chwilkę mogłam odpocząć...

ok. 10:30 - wyszłam z wanny - skurcze bolesne jak CHOLERA! Jedyne, co pomagało przy skurczu to siadanie na otwartej toalecie, nic mnie wtedy nie uwierało i mogłam normalnie złapać oddech - ale niestety nie mogłam siedzieć, musiałam chodzić, żeby przyspieszyć poród... Do tego doszły bóle krzyżowe... matko! Jak to bolało! Do teraz jak o tym pomyślę - to mam ciarki na całym ciele... Nic przyjemnego - kto miał ten wie, co mam na myśli...

jakoś chwilę po 11:00 - przyszedł lekarz, kazał się położyć - sprawdził rozwarcie i.... 9cm ! Powiedział, że możemy zaczynać rodzić! Myślę sobie: "Boże! Za chwilę Go zobaczę". Liczyłam na to, że pójdzie szybko, tak bardzo mnie już bolało, tak bardzo byłam zmęczona i chciałam po prostu iść spać... Wszystko od tego momentu działo się tak szybko... Nie miałam sił, usypiałam ze zmęczenia, tylko głos Michała "Kotek nie śpij, nie możesz, dasz radę, jesteś silna" - trzymał mnie za rękę, dawał pić, nawilżał i smarował usta, oddychał ze mną, kazał ściskać się mocno, jak będzie bolało, a ja umierałam z bólu, żadna pozycja nie pomagała - ani na plecach, ani na boku.... Parłam i parłam przy skurczu, ale nie dawało to żadnych efektów - słyszałam tylko "dasz radę, jesteś silna Paulinko" - dotyk Michała uspokajał, głaskanie po twarzy przez położną dodawało sił, wiedziałam że muszę dać radę - dla NIEGO !! Położna mówiła, że idzie mi bardzo dobrze, że jestem dzielna! Okazało się, że zrósł mi się pęcherz płodowy, dlatego nie mogłam wyprzeć główki - próbowała go wyjąć, ale nie dała rady...

po 12:00 - przyszedł lekarz żeby sprawdzić jak Nam idzie, kazał przebić pęcherz żebym się nie męczyła, przy skurczu kazali mocno przeć, jak nie miałam siły to mówili żebym nie parła, bo tylko nie potrzebnie trace siły - ale tak bolało że tego nie kontrolowałam... Padła decyzja o nacięciu i podaniu Oksytocyny - nawet nie poczułam nacięcia... Po kilku skurczach usłyszałam, że widać już główkę - myślę! "jeszcze troszkę!" Skurcze bolały, ale chyba bardziej bolała świadomość, że już Go prawie widać i rozdzierało mnie wszystko! Kilka parć i wyprałam główkę, a później Jego całego - 

DAŁAM RADĘ !!!

13:33 - najpiękniejsza godzina w moim życiu! Urodziłam Go - najważniejszego dla mnie mężczyzę! Całego i zdrowego, padałam ze zmęczenia - może nie okazywałam szczęścia na zewnątrz, ale w środku szczęście rozdzierało całą mnie - radowało się wszystko dookoła. Radowaliśmy się MY, Nasze rodziny, przyjaciele, znajomi - bo oczywiście Michaś miał cały czas gorącą linię przez

 11,5 GODZINY !!! 

KOCHAM GO ZA TO, ŻE PRZY MNIE BYŁ - BO BEZ NIEGO NIE DAŁABYM RADY SAMA!!!! DZIĘKUJĘ KOCHANIE! URODZILIŚMY RAZEM :))))

NAJPIĘKNIEJSZE DZIECKO NA ZIEMI - BO NASZE <3

Wszystkim i każdemu z osobna dziękuję, że trzymali za Nas kciuki! :)))))

chwilkę po urodzeniu :) - minkę ma jak mama na swoich chrzcinach :D

Tatko :)



Cyckamy :)


Tak sobie dzisiaj siedzieliśmy :D


I'm fabulous :DDDDD

Takie małe porównanie :)
Za tydzień będzie miał 2 miesiące! ~~~> kiedy to zleciało?!







Ściskam,
P.

2 komentarze:

  1. No i co??? I się poryczałam ;-) i to niejednokrotnie ;-) Ach te hormony, czasem mam już ich dość. Choć przyznam, że czytając nawet częstszych skurczy dostałam ;-) też już tylko dni nas dzielą żeby naszego synka przytulić. I znów łzy się zbierają ;-) Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Staram się nie słuchać ani nie czytać relacji z porodów, bo nie chcę się zadręczać na zapas ;) Co ma być to będzie, nie ja pierwsza i nie ostatnia ;) Gratuluję szczęśliwego rozwiązania.
    ohbobas.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń